27 paź PERFUMY ZŁOTEJ ERY HOLLYWOOD
Jak mogły pachnieć Greta Garbo, Marlene Dietrich czy Katharine Hepburn? Złota era Hollywood to wyjątkowy czas, który łączył w sobie dynamikę kontrastów. Krach na giełdzie w 1929 roku i masowe bezrobocie uruchomiły, jakby w naturalnej defensywie, kreatywność, tęsknotę za glamour i eskapizm, który miał wydźwięk zarówno w modzie, jak i w świecie perfum. Społeczeństwo, dręczone trudnościami dnia codziennego i brakiem pieniędzy, chłonęło blichtr i splendor niedostępnego świata filmu, podziwiało piękne aktorki, które, stając się ikonami, wyznaczały trendy. To czas, kiedy w świecie perfum obok bogatych kompozycji kwiatowych o wręcz barokowym przepychu królowały równie mocno zapachy zmysłowe, korzenno-balsamiczne, jak i nowoczesne szypry.

W 1925 roku w sprzedaży pojawiły się perfumy „Shalimar” Jacques’a Guerlaina. Inspiracją dla kompozycji była namiętna miłość cesarza i indyjskiej księżniczki Shalimar. Flakon, według projektu Raymonda Guerlaina, miał przypominać kształtem fontannę ze słynnych ogrodów Shalimar, a błękitny korek w kształcie wachlarza – tryskającą z nich wodę. Kompozycja na tamten czas była bardzo nowatorska – podczas gdy większość perfum zachodniego świata pachniała kwiatowo lub cytrusowo, Guerlain użył w bazie charakterystycznej, bogatej i gęstej mieszanki wanilii, paczuli, piżma, labdanum i styraxu. Dodatkowo, w perfumach pojawiła się syntetyczna etylowanilina, która pozwoliła na uzyskanie wyjątkowej głębi. Powstał zapach, który po pierwszych nutach bergamotki i nut kwiatowych przechodził gładko w balsamiczną, lekko kadzidlaną bazę, dając wrażenie wyjątkowo zmysłowej i luksusowej kompozycji – idealnie wpisującej się w ówczesną estetykę hollywoodzkich produkcji.
W 1930 roku pojawił się zapach „Joy”, który wyszedł spod ręki francuskiego kreatora mody i twórcy perfum Jeana Patou. Swoją przewrotną nazwą dawał obietnicę radosnej, olfaktorycznej ucieczki od szarej rzeczywistości. Ucieczki dostępnej jednak nielicznym, gdyż cena perfum była niebotycznie wysoka. Ich wyjątkowość polegała głównie na użyciu olbrzymiej ilości naturalnych składników – do uzyskania 30 ml perfum zużyto ok. 10 000 kwiatów. W kompozycji dominował jaśmin z Grasse i róża stulistna. To wyjątkowo kosztowne surowce. Jaśmin z Grasse jest do tego bardzo kapryśny – kwiaty należy zbierać ręcznie wczesnym rankiem, ponadto są niezwykle delikatne i szybko tracą aromat. Co ciekawe, Jean Patou nie reklamował swoich perfum jako produktu luksusowego; miały być rodzajem prezentu dla wiernych klientek, nie mogących już sobie pozwolić na haute couture (tzw. „wysokie krawiectwo”). Luksus perfum wynikał bardziej z samej formuły zapachu niż z marketingowej narracji, co z pewnością odróżniało Patou od jego konkurentów, chociażby Guerlain’a, lubiącego posługiwać się tym określeniem.
Fot. Stas Bezukh
Mówiąc o perfumach tego okresu, nie można nie wspomnieć o „Shocking” z 1937 roku – pierwszym signature scent Elsy Schiaparelli, ekscentrycznej projektantki mody pochodzącej z Włoch. Elsa przyjaźniła się z surrealistami, w tym z Salvadorem Dalím, czerpiąc z awangardowego środowiska inspiracje dla swoich projektów (takich jak kapelusze w kształcie butów, wieczorowa suknia z wizerunkiem homara czy naszyjniki przypominające insekty). Butelka perfum została zaprojektowana na wzór krągłości hollywoodzkiej aktorki Mae West, znanej z odważnych ról i dialogów pełnych seksualnych aluzji, budzących wówczas niemałe kontrowersje. To właśnie przy projekcie opakowania perfum, Elsa po raz pierwszy wykorzystała motyw charakterystycznego dla swojej twórczości koloru jaskrawego różu – „shocking pink”. Inspiracją miał być podobno różowy diament od Cartiera, dostrzeżony na dłoni przyjaciółki.
Jak pachniały perfumy od Schiaparelli? Kompozycję otwierały bergamotka, aldehydy i estragon, w sercu znalazły się narcyz, miód i róża, natomiast baza skrywała goździka, cywetę oraz akord szyprowy. Całość dawała wrażenie zapachu dość kontrastowego, łączącego świeże, kwiatowo cytrusowe tony z cięższą, zwierzęcą bazą. Można zastanawiać się, czy inspiracją mogła być pierwsza wizyta za kulisami teatru, którą projektantka wspominała: „(…) po raz pierwszy poczułam najwspanialszy dla każdego wielbiciela teatru zapach – mieszankę woni pudru do twarzy i zalatujących stęchlizną dekoracji oraz kulis. Żadnego innego zapachu na świecie nie będę uwielbiać tak bardzo, przenigdy!” Z pewnością „Shocking” daleki był od stonowanych, kwiatowych kompozycji. Odważny i nieco teatralny, zyskał wiele zwolenniczek, w tym gwiazdy kina tamtych lat, jak Jayne Mansfield czy Daisy Fellowes.
W pewnej opozycji do radosnego „Joy” i ekscentrycznego „Shocking” zdaje się stać kompozycja Jacques’a Guerlaina z 1933 roku o nazwie „Vol de Nuit” (fr. nocny lot). Był to swoisty hołd dla odwagi francuskich pilotów, którzy przyczynili się do powstania pierwszej międzynarodowej poczty po I wojnie światowej. Bezpośrednią inspirację stanowiła powieść Antoine de Saint-Exupéry’ego o tym samym tytule. Wyjątkowy flakon w kształcie przypominającym śmigło, zaprojektowany przez Raymonda Guerlaina (kuzyna perfumiarza) i wykonany przez firmę Baccarat, skrywał w sobie niebanalny zapach. Otwarcie, głównie za sprawą użytego galbanum (rodzaj żywicy pozyskiwanej z rośliny Ferula galbaniflua), było zielone, chłodne i metaliczne. W sercu, wśród kwiatowych nut, królował żonkil, natomiast baza skrywała ciepło wanilii i ambry przełamanych mchem i drewnem. Zapach określano jako mroczny i melancholijny.
Perfumy te, choć szerzej dostępne w Europie, były już wtedy eksportowane do Stanów Zjednoczonych. „Vol de Nuit” miał być jednym z ulubionych zapachów aktorki Katharine Hepburn, słynącej z silnej osobowości i niezależności. W Hollywood uchodziła za symbol nowoczesnej kobiety, daleki od konwencjonalnie pojmowanej kobiecości (wyrażanej na wielkim ekranie poprzez romantyzm i zmysłowość, skąpane w złocie i diamentach). Kompozycja Guerlaina miała w sobie intelektualny rodzaj wyrafinowania, a także pewien chłód i dystans, co czyniło ją idealną propozycją dla kobiety chcącej podkreślić swój indywidualizm.

Fot. Willem van de Poll, 1936
Akcent na zielone nuty pojawił się również w „Vent Vert” (fr. „zielony wiatr”) Pierre’a Balmaina z 1947 roku, zapachu noszonym podobno przez samą Gretę Garbo. Autorką kompozycji była Germaine Cellier, twórczyni słynnego „Bandit” Roberta Pigueta. Kompozycja miała przywodzić na myśl pierwsze dni wiosny, a inspiracją do jej stworzenia były zielone pejzaże Francji. To jeden z pierwszych zapachów określanych mianem „zielonego szypru”, w którym niebagatelną rolę odegrało właśnie galbanum. Choć trudno znaleźć niepodważalne źródła potwierdzające zamiłowanie Grety Garbo do „Vent Vert”, faktycznie zapach wydaje się być bardzo spójny z wizerunkiem aktorki, znanej z tajemniczości i elegancji, a także aury pewnego dystansu, którą wokół siebie roztaczała.
Perfumy, podobnie jak moda czy sztuka to nierzadko bardzo wierne odbicie ducha czasów w których powstały. Ich twórcy, chcąc nie chcąc stają się „zapachowymi kronikarzami”, którzy w szklanych flakonach zamykają wonną interpretację otaczającej ich rzeczywistości. Czy będzie to inspiracja aktualną literaturą, popis możliwości jakie daje rozwój nauki czy odzwierciedlenie tęsknoty za tym co piękne i nieosiągalne – zapachy zawsze będą opowiadać historię.
Tekst: Karolina Osiej